Po bardzo długim czasie Stanisław Wokulski zjawił się w Warszawie. Mieszkańcy miasta byli wręcz zaskoczeni, gdyż już dawno uważali go za zmarłego. Człowiek ten bardzo postarzał się, schudł i wynędzniał, był słabym psychicznie człowiekiem. Był zupełnie kimś innym, omijał ludzi jakby ich nie znał, nigdy nie widział.
Pierwsze swe kroki skierował do kawiarni, gdzie zamówił dwie porcje obiadu. Z tego co można było zauważyć zapomniał, a przynajmniej odzwyczaił się od dobrych manier i odpowiedniego zachowywania się przy stole.
Po obiedzie udał się do banku, aby podjąć pieniądze, które miał na swoim koncie. Kwota ta była wystarczająco duża, aby mógł sobie pozwolić, przynajmniej na jakiś czas na hulanki i swawole. On jednak kupił mały, skromny, a nawet ubogi domek na peryferiach Warszawy. Mieszkał tam sam, bez służby, odcięty od miejskiego świata. Pachołka, który mieszkał niedaleko niego, wysyłał po prowianty spożywcze. Całymi dniami przesiadywał w domu zamkniętym na klucz. Czytał książki dotyczące żeglarstwa. Taki tryb życia prowadził przez cały rok.
Wreszcie doszedł do wniosku, że takie życie do niczego nie prowadzi, że to co robił do tej pory nie ma najmniejszego sensu. Zdał sobie sprawę, że człowiek taki jak on nie ma czego szukać wśród otoczenia z wyższych sfer społecznych. Widział jedyny ratunek w sklepie, który wtedy był w posiadaniu Szlangbauma.
Wchodząc do sklepu nikt go nie zauważył, nie poznał. Dopiero później Szlangbaum podając mu cygaro poznał, że to ten sam Wokulski, który sprzedał mu niegdyś swój najważniejszy dobytek. Z wielką serdecznością przyjął Wokulskiego prowadząc go na zaplecze. Stanisław wyjawił mu swój cel podjęcia u niego pracy w sklepie. Żyd był początkowo zaszokowany, tym że człowiek, który był właścicielem, teraz chce być zwykłym pracownikiem.
Tak więc na następny tydzień Wokulski zaczął pracować jako subiekt z większą niż inni pracownicy pensją. Mieszkańcy Warszawy byli tym faktem tak zdumieni, że każdy z wielką ciekawością chodził do sklepu Szlangbauma. Kupowali drobnostki, których wcześniej nigdy by nie kupili. Tyle ludzi przychodziło do Żyda, że postanowił on zamykać sklep później niż zwykle. W ten sposób jego kapitał zwiększał się z każdym dniem coraz bardziej. Zdawał sobie sprawę, że wszystko zawdzięcza Wokulskiemu, a w ramach wynagrodzenia podwyższył mu pensję.
Stach cały dzień spędzał w sklepie, a wieczorem siedział zamknięty w domu razem ze swoimi żeglarskimi książkami. Sprawy żeglarskie tak go zafascynowały, że marzył tylko o wybudowaniu własnej łodzi i wypłynięciu na morze. Myśl ta dręczyła go i nachodziła w dzień i w nocy. Często śniło mu się, że osiągnął swój wymarzony cel. Jego życie jakby się ożywiło, znalazł swoją drogę, po której za wszelką cenę chciał iść, po to aby zrealizować swój plan.
Sensacja jaka miała miejsce w sklepie u Szlangbauma przyciągały tak duże tłumy ludzi, że wszystkie inne zbankrutowały z braku zysku i utargu. Natomiast własność Żyda stała się największym i niezrównanym w całej Warszawie. Tak też w miarę wzrostu kapitału sklepu, rósł zarobek Wokulskiego. Po pół roku Stanisław stał się bogatym człowiekiem choć mimo wszystko żył na skraju ubóstwa i nędzy. Ciągle zbierał pieniądze na kupno żaglowca i podróże po morzu. Z tym marzeniem żył jeszcze drugie pół roku.
Po tym czasie stało się coś nieoczekiwanego, była to dla Wokulskiego tragedia, był to cios jakiego w życiu jeszcze nikt mu nie zadał. Pachołek, który przynosił mu kiedyś żywość, podpatrzył gdzie chował pieniądze przeznaczone na kupno statku. Jednego wieczoru, kiedy Stach został zaproszony na kolację przez Szlangbauma, pachołek ten wkradł się do jego domu i ukradł cały majątek Wokulskiego.
Po tej historii Stanisław bardzo się zmienił. Początkowo szukał złodzieja, lecz dalsze pościgi były niemożliwe z braku pieniędzy, a przede wszystkim sił jakich mu wtedy brakowało. Wokulski stracił wszystko, był po prostu nędzarzem wyrzuconym na bruk. Porzucił pracę, która była jego jedynym źródłem utrzymania, a zarazem ratunkiem. Żyjącego na kredyt Stacha wyrzucono z domu. Kilka tygodni tułał się i włóczył po domach żebrząc
o kawałek chleba.
W tym czasie sklep Szlangbauma po prostu bankrutował, ludzie tak jak dawniej omijali to miejsce. Żyd dochodził do szczytu wytrzymałości psychicznej. Przeklinał cały świat, a w szczególności Wokulskiego, przez którego stało się to nieszczęście. Pewnego dnia Stach żebrząc pod sklepem, został zauważony przez Szlangbauma i siłą zaciągnięty do środka.
Tak więc znów powtórzyła się ta sama wersja zdarzeń co poprzednio. Tłumy ludzi zaczęły znowu odwiedzać sklep co wprawiło Żyda w wielką radość. Doprowadził Wokulskiego do „porządku” i dał mu mieszkanie po zmarłym Rzeckim. Stach znów zaczął pracować, oszczędzać i myśleć o kupnie łodzi. Jednak tym razem wszystkie swoje fundusze wpłacał na konto bankowe. W jego życiu znowu nastąpiła kolejna zmiana. Ożywił się w nim dawny zapał i nie odparta chęć posiadania łodzi, na której mógłby podróżować.
Żyjąc skromnie i oszczędnie po dwóch latach uważając, że kwota jaką udało mu się zaoszczędzić w banku wystarczy mu na spełnienie jego marzeń. Kupił łódź, która wymagała remontu. Potrzebował do tego pieniędzy, jednak po tym zakupie nie miał już żadnych oszczędności. Dlatego sam w wolnych chwilach próbował ją naprawić.
W tym czasie kiedy to na Wokulskiego spadły wszystkie nieszczęścia, miasto opętała wieść o śmierci Izabeli Łęckiej, która z żalu po tym co zrobiła zamknęła się w klasztorze, a ostanie tygodnie upłynęły jej w wielkiej męce. Nie jadła ani nie piła, a jej śmierć owiana była ogromną męką. Wieści te wzbudziły w Stachu żal, który i tak był niczym w porównaniu do czynu jakiego dawniej dokonała Łęcka.
Pani Stawska została sama na świecie ze swoją córką, która będąc jeszcze bardzo młodą wyszła za mąż za bardzo bogatego człowieka. Tak więc była ona na utrzymaniu jedynaczki. Stawska pochowała swą matkę, a krótko po tym także Marczewskiego. Została więc wdową, która nigdy nie była szczęśliwą u boku męża. Swoją miłością darzyła tylko i wyłącznie Stanisława. Pojawiał się on w jej marzeniach i snach, nie mogła o nim zapomnieć. Po wszystkich życiowych nieszczęściach Stawska, która niegdyś była młodą, piękną kobietą, postarzała się i zbrzydła.
Pewnego dnia przyszła do sklepu, gdzie spotkała się z Wokulskim. W Stachu obudziła się dawna sympatia, jaką darzyła panią Stawską. Widywali się w sklepie, a później w Łazienkach tak jak niegdyś Wokulski chadzał z Izabelą Łęcką. Wokulski było po raz drugi bardzo zakochany, a jego uczucie zostało odwzajemnione. Po dwóch miesiącach wziął ślub ze Stawską, a następnie kupił mieszanie w domu, w którym został okradziony. Oboje żyli skromnie i ubogo. Żona, która była zafascynowana jego marzeniami postanowiła pomóc mężowi w ich realizacji. Tak więc oboje coraz intensywniej zaczęli interesować się żeglarstwem, co jeszcze bardziej ich do siebie zbliżyło. Po kilku długich tygodniach wspólnie wykończyli łódź i zaczęli planować plan morskich podbojów.
Po załatwieniu wszystkich formalności wypłynęli w morze. Od tego czasu ich domem była łódź. Pływali razem półtora roku, co jakiś czas zchodzili na ląd nie tylko po to aby zaopatrzyć się w żywność i inne środki, ale poznać innych ludzi, którzy chętnie przyjmowali ich do swoich domów. Gościli ich jak swoich, a oni w ramach wdzięczności zabierali ich na krótki rejs.
Po miłych chwilach spędzonych razem Stawska zachorowała na chorobę morską. Po dwóch ciężkich tygodniach umarła podczas rejsu. Wokulski po stracie żony był załamany, nie cieszyły go nawet dalsze wyprawy w morze. Z bólu, żalu i tęsknoty wypłynął na bezludną wyspę. Tam mieszkał i żył do końca swoich dni, umierając wkrótce z głodu i wyczerpania. Jego prochy poniósł wiatr po całym morzu „rozgłaszając” śmierć Wokulskiego.
W Warszawie sklep Szlangbauma zbankrutował, a on sam umarł ze zgryzoty i żalu, powodując tym samym, że mniejsze sklepiki odżywają na nowo.
Brak podobnych wpisów.